Wyprawa na Wielką Sowę

Przy tak pięknej pogodzie ciężko wysiedzieć w domu, a skoro w tym roku nie zaplanowaliśmy dłuższego wyjazdu, robimy sporadyczne jednodniowe wypady. Zaplanowanie takiej wycieczki z małym dzieckiem stanowi nie lada wyzwanie i niestety trzeba włożyć w całe przedsięwzięcie o wiele więcej energii niż podczas samotnych wypraw. Trochę tęsknię za czasami, gdy podróżowanie było łatwiejsze i nie musieliśmy podporządkowywać naszych potrzeb pod młodego człowieka, jednak wiem, że ten etap minie i im będzie starszy, tym nasze wędrowanie będzie coraz przyjemniejsze. A warto zaszczepić w dziecku miłość do gór od najmłodszych lat. Tak więc w pewien czerwcowy piątek wyruszyliśmy w drogę, z zamiarem zdobycia Wielkiej Sowy. Dojazd z Wrocławia zabrał nam około 1,5 h.


Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy od Przęłęczy Jugowskiej, gdzie schodzą się szlaki żółty, czerwony i zielony. Obok wejścia na szlak znajduje się bar górski Jugówka (swoją drogą pomyliłam go ze schroniskiem PTTK Zygmuntówka, do którego schodzi się szlakiem zielonym lub czerwonym), jest też miejsce na odpoczynek i można bez problemu zostawić tam samochód. My postawiliśmy swój na poboczu, nie wjeżdżaliśmy na parking, choć poza jednym samochodem nie było tam nikogo. 

Jako że dziecię dzielnie wytrzymało w samochodzie bez spania, daliśmy mu chwilę na odkrywanie okolicy. W międzyczasie rozdzieliliśmy nasze bagaże, przy czym ja wzięłam mały plecak z podręcznymi rzeczami syna, a mąż pozostałe klamoty wpakował pod wózek. Rzeczy na przebranie i nadprogramowy prowiant zostały w samochodzie - trzeba było dobrze się zastanowić co faktycznie nam się przyda, a co użyjemy/zjemy dopiero po powrocie, aby nie mieć dodatkowego obciążenia. Choć wiadomo, przy dziecku zawsze może przydać się trylion rzeczy. 

Tutaj krótka lista rzeczy, które zabrałam ze sobą dla naszego dziecka, które ma niespełna dwa lata. 
- chusteczki nawilżane
- chusteczki zwykłe
- komplet ubrań na przebranie (zawsze biorę coś cieplejszego na wszelki wypadek, skarpetki też lubią się szybko brudzić. Dobrze mieć w samochodzie drugą parę butów na przebranie, zwłaszcza gdy po drodze możemy napotkać strumyk/błoto/kałuże.)
- czapka z daszkiem
- preparat na kleszcze, ew. krem przeciwsłoneczny przy pięknej pogodzie
- pieluchy
- smoczek
- kocyk do wózka (przyda się, gdy trzeba będzie zmienić pieluchę, albo przykryć dziecko gdy zaśnie)
prowiant (przekąski, wodę do picia, kanapkę, owoce typu banan, jabłko - najlepiej coś co się nie rozpaćka w plecaku, ew. herbatniki oraz danie na zimno np. ryż z owocami). Nasz syn jest na tyle duży, że jeśli jest możliwość zjedzenia czegoś w schronisku, to nie szykuję mu typowo "obiadowych" rzeczy. 
- zabawki przydają się jedynie w samochodzie, o braniu ich w góry (gdzie jest tyyyyle ciekawych rzeczy), możemy spokojnie zapomnieć.


Ruszyliśmy czerwonym szlakiem, który jest dosyć kamienisty (choć na początku kawałek udało nam się przejechać wózkiem - bez dziecka w środku). Po chwili jednak wspinałam się za rękę z zafascynowanym młodym człowiekiem (jeszcze wtedy chciał iść do przodu), a mąż złożył naszą spacerówkę i wnosił ją na plecach. Tak, przewidzieliśmy, że tak może się skończyć nasze wspinanie (czytaj: mąż targa wózek na samą górę), mimo to znów nie wypożyczyliśmy nosidła turystycznego. Never again. Przy takich podejściach jest to już must have, chyba że współmałżonek (tak jak mój) lubi sobie utrudniać życie i nie przeszkadza mu dodatkowy bagaż. Mi jednak przeszkadzało noszenie na rękach, tudzież na barana, 13 kilowego stwora, który co prawda od czasu do czasu szedł sam na nóżkach, ale nie zawsze tam gdzie akurat chcieliśmy. 


Gdy zależy nam aby wejść na szczyt w miarę dobrym tempie (które i tak trzeba pomnożyć razy dwa, sugerując się czasem na drogowskazach), to najlepiej iść z dzieckiem w nosidle dłuższe odcinki i znajdować co jakiś czas miejsca na odpoczynek, w których może się wybiegać. 


Szlak czerwony dochodzi do Koziego Siodła, skąd można dojść żółtym szlakiem pod Schronisko Sowa. My dalej dzielnie wdrapywaliśmy się czerwonym do góry, aż na Wielką Sowę. Największą atrakcją na szlaku była skacząca żaba, dzięki której młody nauczył się mówić "opa, opa".
W końcu dotarliśmy! Na samej górze przywitały nas drewniane rzeźby sów, z którymi rzecz jasna trzeba było zrobić pamiątkowe zdjęcie.




Pozwoliliśmy sobie na dłuższy odpoczynek (tzn. odpoczywał ten, który nie biegał za dzieckiem). Na górze znajdują się ławeczki, miejsca do grillowania, mały mini bar, kapliczka, w której co tydzień w niedzielę o 15:00 odprawiana jest msza święta oraz wieża widokowa, na którą można wejść za opłatą. Młody zafascynował się tak ogromną ilością schodów, więc tata wchodził z nim tam i z powrotem, a w końcu weszli na samą górę i machali do mamy, która modliła się, aby nie wychylali się za bardzo przez barierki.  

Po przerwie postanowiliśmy zejść zielonym szlakiem do schroniska Sowa. Zbliżała się godzina 14:00, więc pora, w której młody zazwyczaj śpi, trzeba było zatem znaleźć taki szlak, który pozwoliłby mu na przespanie się w wózku. Do schroniska częściowo zeszliśmy z dzieckiem na barana, a częściowo w wózku, jednak ten szlak też nadawał się bardziej na nosidło. Dopiero gdy za schroniskiem odbiliśmy na żółty szlak, można było spokojnie wsadzić młodego do wózka, bo trasa była równa, miejscami żwirowa, ale bardzo przyjemna. Po leśnym odcinku pojawiły się także piękne widoki, które można było podziwiać także z platformy widokowej.  


Szlak żółty doprowadził nas do drogi asfaltowej, którą po chwili dotarliśmy do naszego punktu wyjściowego. Oczywiście młody obudził się tuż przy samochodzie, więc nie było mowy o wsadzeniu go w fotelik, trzeba było go jeszcze trochę wybiegać. Postanowiliśmy zjeść coś w górskim barze, który był o tej porze pusty. Syn zwiedzał okolicę, przez moment znów chciał się wspinać czerwonym szlakiem, widać wędrówki górskie przypadły mu do gustu. Jednak rodzice byli już zbyt zmęczeni na powtórkę. Cóż, po powrocie do domu musimy się liczyć z faktem, że dziecko nie będzie chciało odpoczywać, więc musimy uzbierać jeszcze siły na dotrwanie do wieczora. Radzę zaplanować wycieczkę na cały dzień, aby po powrocie pobawić się chwilę, zjeść kolację, umyć i położyć dziecko spać (oby chciało zasnąć po tylu wrażeniach!), dzięki temu nie padniecie ze zmęczenia tak jak my! 

Podsumowując, była to nasza najdłuższa górska wycieczka z małym dzieckiem, i prawdę mówiąc jestem dumna, że tak fajnie nam się ona udała. Poza aspektem wózkowym, wszystko wyszło dobrze i przyjemnie spędziliśmy czas w naszym gronie. Syn bardzo dobrze się bawił obcując z naturą, bardzo podobało mu się wspinanie na kamienie i korzenie. Biorąc pod uwagę to, że jest niesamowicie ruchliwym dzieckiem, wyszalał się za wszystkie czasy. 

Na koniec wrzucam jeszcze mapkę, na której widać żółty i czerwony szlak (chorągiewką oznaczona jest przełęcz Jugowska, czerwona kropka oznacza Wielką Sowę). 
Wejście: szlak czerwony (jedynie nosidło, chyba że lubisz dźwigać wózek)
Zejście: szlak zielony do Schroniska Sowa (kamieniste i momentami strome zejście), następnie szlak żółty (malownicza trasa spacerowa). 



Komentarze

Popularne posty